Provident na bankowej ścieżce
Brytyjski Provident, dziś kojarzony głównie z pożyczkami dla najbiedniejszych, chce powalczyć o zasobniejszych klientów banków. Nie wyklucza budowy sieci placówek. Zaoferuje też klientom inne, poza pożyczkami, usługi finansowe.
Brytyjski Provident to największy niebankowy pożyczkodawca w Polsce. W ciągu dziesięciu lat działalności na naszym rynku obsłużył ponad 2,5 mln klientów. Obecnie z jego pożyczek korzysta 850 tys. osób – tyle, ile w średniej wielkości banku. Firma nie ujawnia wielkości portfela pożyczek, ale prawdopodobnie jest to grubo ponad miliard złotych.
Pożyczki Providenta są bardzo drogie, oprocentowane na ok. 60 proc. w skali roku. Decydują się na nie przede wszystkim osoby, które nie mają szans na uzyskanie znacznie tańszego kredytu w banku, bo np. zbyt mało zarabiają lub w przeszłości miały kłopoty ze spłatą jakiegoś kredytu. Provident, w odróżnieniu od banków, nie sprawdza swoich klientów w Biurze Informacji Kredytowej.
Firmie nie zaszkodziło nawet wprowadzenie przed dwoma laty ustawy antylichwiarskiej, która ograniczyła maksymalną wysokość odsetek do ok. 24 proc. rocznie. Provident znalazł prosty sposób na ominięcie ograniczeń – wprowadził dobrowolne ubezpieczenie i ekstraopłatę za usługę domową.
Brytyjczycy, choć nadal chcą się specjalizować w obsłudze klientów z tzw. niskiej półki, zaczynają też wchodzić w szkodę bankowcom. Wiosną Provident wprowadził dwie nowe marki pożyczek: Mandarynka i Rapida.
Szefowie Providenta nie kryją, że mają one przyciągnąć inną grupę osób. Sposób obsługi klienta (przez telefon i internet) oraz oprocentowanie pieniędzy jest zbliżone do tego, które oferują banki. – Sprawdzamy nowe możliwości rozwoju na polskim rynku – przyznaje „Gazecie” Anna Rusajczyk z zarządu Providenta.
Z jakim skutkiem? Według Rusajczyk nowe marki stanowią na razie kilka procent obrotów firmy. Ale niewykluczone, że będą rozwijane. – Decyzję podejmiemy w ciągu kilku miesięcy – mówi przedstawicielka Providenta.
Rozwój marki Mandarynka najpewniej będzie się wiązał z budową sieci placówek. To nowość, do tej pory Provident działał wyłącznie na zasadzie sprzedaży bezpośredniej – jej przedstawiciele dowożą pieniądze do klienta, w ten sam sposób odbierają raty. – Klienci bankowi oczekują, że będą mieli możliwość tradycyjnej obsługi w oddziale. Uruchomiliśmy testowo kilka placówek i efekty są lepsze, niż oczekiwaliśmy – mówi Rusajczyk.
Provident myśli też o wykorzystaniu bazy obecnych klientów do oferowania im innych produktów finansowych. Naturalnym polem ekspansji byłyby karty kredytowe. – W dalszej perspektywie pewnie tak, choć biorąc pod uwagę profil naszych klientów, byłby to wyjątkowo trudny kawałek chleba. A konkurencja w kartach kredytowych jest ogromna – mówi Rusajczyk. Nie ukrywa jednak, że firma rozgląda się za strategicznymi partnerami w innych niż pożyczki usługach finansowych.
Dlaczego Provident próbuje wyjść z własnego podwórka, na którym miał do tej pory naturalny monopol? Prawdopodobnie dlatego, że jego pozycję coraz bardziej podgryzają banki. Te, które specjalizują się w szybkich pożyczkach, jak Lukas czy GE Money, coraz bardziej rozluźniają procedury. Konkurencja ze strony wielkich banków detalicznych, takich jak PKO BP czy BPH, zmusza je do poszukiwania nowych klientów wśród osób coraz mniej zamożnych.
Z drugiej strony o klientów Providenta chcą walczyć SKOK-i. Z siecią 1,5 tys. placówek mają coraz silniejszą pozycję w mniejszych miastach i na wsiach – tam, gdzie do tej pory Provident nie miał większej konkurencji.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Komentarze
Zostaw komentarz