Łatwa pożyczka na kradziony dowód
Zgłoszenie na policji kradzieży dowodu osobistego nie zwalnia z odpowiedzialności np. za pożyczki zaciągnięte na ten dokument – przekonała się o tym Czytelniczka „Gazety”. Policja informacje o skradzionych dokumentach zachowuje dla siebie.
W ubiegłym tygodniu mBank zablokował konta Patrycji Gargaś-Setlak z Rzeszowa. Komornik ściągnął z nich ponad 700 zł, które miała na jednym z rachunków. Założył jednocześnie blokadę na ponad 3 tys. zł. Pani Patrycja zdębiała. – Chciałam opłacić składkę ZUS, a tu nie mogę wykonać żadnej transakcji! Zadzwoniłam do banku i dowiedziałam się, że konto zablokowano na zlecenie Providenta. A wcześniej nikt mnie nie informował, że mam jakieś należności do zapłaty – opowiada pani Patrycja.
Podejrzewa, że na jej nazwisko ktoś wziął w Providencie pożyczkę, której zapewne nie spłaca. Jest to możliwe, bo w 2003 r. w Katowicach straciła portfel, w którym miała m.in. dowód osobisty. Że go nie ma, zorientowała się w pociągu. Gdy wróciła do Rzeszowa, poszła zgłosić kradzież na policję.
– Zostałam zbyta komentarzem, że jak nie mam dowodu kradzieży, to mam się zgłosić do urzędu miasta, poinformować o utracie dokumentu i wyrobić nowy – wspomina Gargaś-Setlak.
Od tamtego czasu mieszkankę Rzeszowa nękają komornicy. Najpierw przyszedł do niej nakaz zapłaty 100-złotowego rachunku za telefon komórkowy w sieci Idea (dzisiaj Orange), którego nigdy nie używała. Sprawę załatwiono polubownie. Pani Patrycja musiała jednak napisać do operatora oświadczenie, że nigdy nie była ich klientem. Wystarczyło.
Ale to był dopiero początek udręki. – Pewnego dnia zapukał do mojego mieszkania mężczyzna, który chciał ode mnie wyegzekwować pieniądze za telewizor. To była kwota ok. 1,5-2 tys. zł. Telewizor został kupiony na raty w Sosnowcu. Nigdy tam nie mieszkałam i żadnego telewizora nie kupowałam. Mężczyznę zaprosiłam do mieszkania. Zobaczył, że żaden z dwóch telewizorów, które mam, nie jest tym, który był kupowany na raty. Napisał jakieś wyjaśnienie i na tym się skończyło – opowiada pani Patrycja.
Nie jestem wielbłądem
W październiku ub.r. przeciwko pani Patrycji firma kosmetyczna Oriflame skierowała pozew do sądu, bo rzekomo nie zapłaciła prawie 300 zł za kosmetyki. – Rzecz jasna też ich nie kupowałam – zapewnia kobieta.
Po tym zdarzeniu wynajęła prawnika. Napisała też do Oriflame: „[Jest] brak jakichkolwiek podstaw, abym ponosiła konsekwencje niedbalstwa Państwa pracowników, którzy nie wykonali tak podstawowej czynności, jaką jest weryfikacja podpisu”.
Jak się okazało na mieszkankę Rzeszowa ktoś w Sosnowcu (znamy adres) zapisał się do klubu Oriflame. Do czasu pozwu pani Patrycja nie dostała ani jednego listu, że ma dług w firmie. Jej wyjaśnienia i pisma prawnika poskutkowały. Oriflame pozew wycofał. – Te wszystkie problemy nie miały dla nas większego skutku finansowego. Ale są niezwykle uciążliwe. Musimy pisać wyjaśnienia, wynajmować prawników – irytuje się Piotr Setlak, mąż pani Patrycji.
Najdotkliwiej skutki utraty dowodu pani Patrycja odczuła po wspomnianej historii z Providentem. – Najgorsze, że nie ma w Polsce żadnej centralnej bazy, w której byłby wykaz zagubionych dokumentów. Banki, sklepy sprzedające na raty, salony komórkowe mogłyby mieć do niej dostęp – dodaje pan Piotr.
– Zostałam okradziona, ale to ja muszę, co chwilę udowadniać, że nie jestem wielbłądem. Na razie były to cztery sprawy. Nie mam pojęcia, ile ich może jeszcze być, bo ciągle ktoś bezkarnie posługuje się moim starym dowodem – wścieka się pani Patrycja i zapowiada, że niebawem o wszystkim powiadomi policję i prokuraturę.
Provident po przeanalizowaniu całej sprawy też się czuje poszkodowany. – Bo nas również oszukano. Jeżeli będziemy mieli potwierdzenie, że kobieta zgłosiła zaginięcie dowodu, to wycofamy wniosek egzekucyjny, a ściągnięte już pieniądze jej oddamy – obiecuje Marcin Janas z biura prasowego Provident.
Zmienić zdjęcie w nowym dowodzie? Żaden problem
A policja jest bezradna. – Nie szukamy dowodów osobistych – mówi szczerze Bartłomiej Kowalski, zastępca naczelnika Wydziału Przestępczości Gospodarczej Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie. – Ten, kto stracił dokument, nie może mieć 100-procentowej pewności, że ktoś inny nie będzie się nim posługiwał.
Policja, owszem, ma bazę utraconych dowodów, ale wyłącznie dla swoich potrzeb. W praktyce baza ta służy tylko do weryfikowania danych osób legitymowanych na ulicy.
Także Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji nie wie, ile w Polsce jest zagubionych lub skradzionych dokumentów. Nikt takich statystyk nie prowadzi.
A policjanci sami przyznają, że w Polsce działają mafie, które zajmują się kradzieżami dokumentów. W nowych plastikowych dowodach podmiana zdjęcia nie jest większym problem. – Nie jest to niemożliwe – przyznaje Marian Szakalicki, naczelnik Wydziału PG w KWP w Rzeszowie.
MSWiA dopiero planuje stworzyć centralną bazę z zagubionymi dokumentami, do której miałyby dostęp np. banki. Wyprzedził w tym państwo Lesław Kula, prawnik z Warszawy, który stworzył stronę internetową zagubione-dokumenty.pl, na której można bezpłatnie zgłosić np. utratę dowodu. Strona działa od kilku tygodni. – Mamy już 15 zgłoszeń. Chcę, by banki, instytucje finansowe i sklepy sprawdzały na naszej stronie, czy osoba posługująca się dowodem tożsamości, jest tą, za którą się podaje – mówi „Gazecie” mec. Kula.
Wczoraj sieć Era ogłosiła, że umowy z klientami będzie zawierała tylko na podstawie dowodu osobistego. Zaświadczenie o zarobkach nie jest już konieczne.
W samym Rzeszowie w zeszłym roku utratę dowodów osobistych zgłosiło około tysiąc osób.
Źródło: Gazeta.pl
Komentarze
Zostaw komentarz